Choć to nie był piątek 13 to ja miała straszliwego pecha. To była leniwa słoneczna niedziela, więc wybraliśmy się z rodzinką na wielki plac zabaw przy placu willsona w Warszawie. Bardzo lubię tu przychodzić, choć w weekendy jest tu mnóstwo dzieci to jednak cisza i przyjemny chłód otaczającej zieleni kusi. Kiedy parkowałam, samochód jakoś tak przechylił się na lewą stronę i nie mogłam utrzymać kierownicy, która „sama” skręcała w lewo. Zahaczyłam o krawężnik i usłyszałam wielki trzask!
Złapałam gumę!! i to jaką!
…powietrze zeszło do zera, w dodatku urwałam kawałek osłony podwozia. Spotkało Was kiedyś coś takiego? Choć mam prawo jazdy od kilkudziesięciu lat to jeszcze nigdy nie złapałam gumy. W dodatku ta osłona! Jak pech to pech.
Ustawiłam trójkąt ostrzegawczy, a mój mąż zabrał się do zmiany koła, a tu znowu porażka. W zapasowym kole podobnie jak w dziurawym nie było powietrza, flak i już. Na szczęście jakiś przemiły Pan pomógł nam z tym kołem i podwiózł mojego męża na stację benzynową. Potem to już były bajki.
Na koniec dnia, chcąc odetchnąć i odpocząć skusiłam się najlepszą na świecie eklerkę z bitą śmiataną i czekoladą od Bliklego, pycha:)
Było warte grzechu…